2014-10-12

Szyszka

Mam narastające poczucie, że wychowywanie psa, to raczej wychowywanie mnie.
Szyszkę szkoli Ola - przychodzi raz w tygodniu i przez dwie godziny chłonę z rozdziawioną buzią wiedzę o psach, ich języku i zwyczajach. Nie mam wątpliwości, ze to przede wszystkim ja się uczę. Szyszka też, ale ona dużo szybciej, hahaha.
Przekładam też sobie, to czego się uczę, na to co wiem o dzieciach. I hmmm...widzę, że lekcje od Szyszki są czasem skuteczniejsze. Np. kłótnie... Jeśli za długo złoszczę się na sukę, ta zaczyna się ze mną kłócić i nic dobrego z tego nie wychodzi. I to JA MUSZĘ skorygować swoje zachowanie... Ona jest tu i teraz i NIE ZROZUMIE słowa ZARAZ... Muszę być dokładna, precyzyjna, zrozumiała, uważna, pilnować gestów, języka, powtarzalności, rytmu...
No i najważniejsze... i ja i suka wiemy jak jest... komu zależy akurat ciut bardziej, kto ma w czym interes a kto przewagę...
Ostatnio poszłyśmy we trzy - Ola, Szyszka i ja do lasu. Powiedziałam, że pewnie jeszcze z pół roku, żeby ją spuścić ze smyczy... a okazało się, że to już. I że wolna Szyszka jest o wiele spokojniejsza, posłuszniejsza, a spacer bardziej relaksujący, niż z psem uwiązanym... Potem scena powtórzyła się na ulicy. Szyszka pilnowała się mnie, będąc bez smyczy o wiele bardziej niż uwiązana. Czy to czegoś nie przypomina?
A najtrudniej nauczyć się tego, ze kiedy ucieka, nie wolno jej gonić. Trzeba iść w drugą stronę. I ona wraca. Jak się okazuje, jej też zależy, żeby być blisko.

Brak komentarzy: