2014-07-08

Niedziela


Niedziela... To była niedziela masakra z miłymi akcentami. Najpierw było marudzenie, że do kościoła. To normalne. Potem było marudzenie, że gorąco i w ogóle z czym do ludzi. Zrozumiałe. Było gorąco. Potem okazało się, że zlikwidowali knajpę do której jechaliśmy 20 km. Zdarza się, ale jeśli jest gorąco to oznacza to...no właśnie... Dalsze marudzenie. Odszukaliśmy nową knajpę, ale trzeba było jechać ze dwa kilometry, żeby zrobić zawrotkę. A było jak? Gorąco:) hahahah. Na szczęście w knajpie okazało się, że szwedzki stół (dzieci uwielbiają!) ceny przystępne, chłodek, luźna atmosfera, miły kelner (przyniósł Heli darmową pomidorową spoza zamówienia! i jeszcze sam z siebie uznał, że powinna być bez zielonego! Hela w zachwycie, my też!) Dowolna liczba dokładek...deserów też;) No i najlepsze: były tam podziemia, bardzo stare, bardzo zimne ... korytarze dokądś i do donikąd. Czad! I wtedy nastąpiła kulminacja: zwiedzanie bunkrów... Były pokrzywy, upał i komary...Komarów było w sumie najwięcej. Uciekaliśmy ile sił w nogach, hahaha.Oczywiście trzeba było wrócić. A ciągle było gorąco:) No i do końca dnia nie mieliśmy siły na nic. Roracyjnie siedzieliśmy w wannie.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

U Was może być nawet masakra, a i tak wygląda i brzmi to wszystko mega harmonijnie i na luzie :-)))

lolka

Anonimowy pisze...

U Was może być nawet masakra, a i tak wygląda i brzmi to wszystko mega harmonijnie i na luzie :-)))

lolka