
Wczoraj od połowy dnia Gucio zaczął marudzić. Wiem, już dobrze wiem, że to oznacza tylko tyle, że trzeba się przez chwilę bardziej na nim skupić, poszukać tego co uwiera, nazwać i pogłaskać. To działa magicznie. Ale wczoraj nie miałam cierpliwości, spieszyłam się do szkoły, sama z nimi i zbyt pełną głową. No i marudzenie się ciągnęło. Narastało. Przeszło w utarczki z Leną i na dobre rozkwitło jako wrzask: Chce mieć dziś dzień dziecka! Kup mi coś! Otrzeźwienie przyniósł dopiero Marcin, który przypomniał mi, że następnego dnia ma być Gucia występ. Trzeci i przed na prawdę duża publicznością.... Spojrzałam wrzeszczącemu gadowi w oczy: Widzę, że denerwujesz się jutrzejszym występem... I odzyskaliśmy synka. Gucio zmiękł, zeszło z niego całe napięcie, wtulił się wypłakał i stwierdził, że boi się, bo to będzie największa publiczność na świecie...No tak, myślę, że z jego perspektywy taka właśnie będzie. Popukałam się w głowę. Ech. Ile razy jeszcze zapomnę, że to takie proste. I, że dzieci nigdy nie robią tego na złość...że zawsze coś się za tym kryje... No cóż. Mama-gapa, jak mawia Lena.
2 komentarze:
wow.
że złapanie prawdy za rogi naprawdę funkcjonuje, super :)
lolka
mama gapa :) u nas też jest taka a to faktycznie takie proste i pozwolę sobie zacytować inne Twoje słowa "wystarczy tylko czasem wyskoczyć z ramek"
dzięki
super się Was czyta
Prześlij komentarz